Wigilijny dołek

Tegoroczną Wigilię aż do samego wieczora spędziłam w pracy.
Nie raz już wspominałam, że pracuję na Oddziale Intensywnej Terapii.
Na moim oddziale pacjenci nie wychodzą na święta do domu. Świątek, piątek czy niedziela praca tutaj wygląda tak samo.

Spędzanie świąt w pracy bywa  strasznie dołujące lecz tego dnia mimo wszystko humor mnie nie opuszczał, jednak tylko do pewnego momentu.
Im bardziej zbliżało się popołudnie tym częściej zaczęłam spoglądać na zegarek i rozmyślać, że teraz właśnie wszyscy szykują się aby wkrótce usiąść przy wigilijnym stole.

Ostatnie sprzątanie, gotowanie i nakrywanie do stołu, chowanie pod choinką pięknie zapakowanych prezentów potem makijaże, fryzury, odświętne ubranie i wspólne, wraz z dziećmi wypatrywanie pierwszej gwiazdki na niebie.


W moim rodzinnym domu Wigilia miała się zacząć o 16:00.
Sporadycznie spędzamy święta wszyscy razem, zazwyczaj kogoś brakuje. A to mamy, bo jest wtedy za granicą albo mnie, z moją rodziną. Dzieli nas 250 km, to spora odległość i jeżeli mam dyżur w święta a rzadko kiedy nie mam, to nie mamy możliwości spędzenia tego wyjątkowego czasu wraz ze swoimi bliskimi, nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz spędziłam Wigilię z mamą.
Tym razem byli prawie wszyscy oprócz mnie, mojego męża oraz syna i oprócz mojego taty, który od trzech lat nie żyje.

W pewnej chwili spojrzałam na zegarek.
Była 15:58 pomyślałam sobie, że moja starsza siostra jest już pewnie z całą rodziną na Wigilii u naszej mamy.
Młodsza, ze swoją rodziną jest już dawno tylko ja, zawsze jak ten odludek spędzam święta oddzielnie a jak idę do pracy to moi dwaj chłopcy, jak te bidy siedzą sami w domu i cierpliwie czekają na mój powrót. Czekają na kolację wigilijną i na rozpakowywanie prezentów spod choinki. Pierwszej gwiazdki już nie ma co wypatrywać bo niebo już od dawna usiane jest milionem gwiazd.
W takich chwilach jak ta sromotnie przeklinam swój zawód. Dopadł mnie wigilijny dołek.
To wszystko trwało chwilę, w moim lewym oku pojawiła się łza, jeszcze moment i chyba bym się rozkleiła ale wówczas zadzwonił telefon interwencyjny w sprawie pilnej intubacji, trzeba było prędziutko pozbierać swoje myśli do kupy by skupić się na pilnym i ważnym zadaniu jakie na mnie czekało.
Poleciałyśmy z lekarką dyżurną na inny oddział taszcząc ze sobą ciężką torbę reanimacyjną, wypchaną lekami i różnym sprzętem.
Jak moja rodzina dzieląc się opłatkiem składała sobie życzenia świąteczne to ja pomagałam przy intubacji, uszczelniałam i mocowałam rurkę intubacyjną.
Jak moja rodzina czekała aż mama wniesie parującą wazę pełną czerwonego barszczu ja, wspólnie z kilkoma osobami podnosiłam nieprzytomnego i bezwładnego pacjenta z podłogi na łóżko i transportowałam go na monitorowaną salę pooperacyjną. W drodze zauważyłam, że pacjent przestał oddychać więc trzeba go było wentylować workiem Ambu, inaczej w wyniku niedotlenienia jego mózg doznałby trwałych uszkodzeń, jego serce także przestałoby bić.
Już na sali pooperacyjnej podłączyłam pacjenta do kardiomonitora, workiem Ambu wtłaczałam mu powietrze do płuc a w tym czasie lekarka ustawiała respirator. Po podłączeniu pacjenta do respiratora i sprawdzenia po raz kolejny jego stanu mogłyśmy wrócić na oddział, do swoich pacjentów, u których były tłumy odwiedzających je rodzin.
Umówiłam się z siostrą, że puści mi sygnał a ja wówczas do nich zadzwonię aby złożyć im świąteczne życzenia i zgodnie z umową puściła mi sygnał, gdy byłam na tej właśnie interwencji.
Po powrocie z interwencji zauważyłam nieodebrane połączenie jednakże nie oddzwoniłam, nie byłam w stanie, przez moją krtań nie przeszłoby ani jedno słowo. Wysłałam tylko sms-a z przeprosinami i życzeniami dla wszystkich.

Wiem, że szpital to nie sklep który można zamknąć, aby pracownicy mogli spędzić Święta ze swoimi rodzinami.
Mam ważną i odpowiedzialną pracę, to także doskonale wiem ale nawet to że szybko odebrałam ten telefon jak i to, że migiem doleciałyśmy do tego pacjenta i podjęłyśmy wszystkie te czynności, które  nie dopuściły do zatrzymania akcji jego serca wcale nie poprawiło mojego samopoczucia.
Pomimo wspólnie odniesionego sukcesu było mi smutno, bo kto nie woli spędzić świąt w domu, ze swoją rodziną 😞

Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi.
Wszyscy mamy dzieci, rodziny i takie same potrzeby.

Komentarze

Pozostaw komentarz do posta. Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Popularne posty z tego bloga

Pielęgniarki na poważnie i na wesoło cz.I

Dupek przeważnie pozostanie dupkiem i koniec kropka

Ta opowieść to nie bajka, to prawdziwy dzień pracy pielęgniarki znany mi z autopsji